4 listopada - to narazie nasza ostatnia chemia. Boguś bardzo osłabł po ostatnim wlewie. Po kilku dniach pojawił się ostry ból w okolicy wątroby. Przestraszyłam się... Pojechaliśmy do szpitala, otrzymał bardzo mocne leki p/bólowe. Zrobiono TK i badania krwi. Potwierdziły się moje podejrzenia. Niska odporność organizmu, mocno nadszarpnięta zabójczą chemioterapią, spowodowała stan zapalny przewodów żółciowych. Mąż zrobił się żółty (żółtaczka mechaniczna). Oznaczało to, że proteza, którą ma w przewodzie żółciowym nie działa, nie odprowadza żółci. Jest po prostu zatkana. Powstał ropień. Mąż przeszedł leczenie antybiotykoterapii, potem wymianę protezy. Był bardzo osłabiony, stracił apetytu . Schudł jeszcze bardziej. Skóra ponownie zaczęła swędzieć. Nie wiedziałam co robić. Moje pytania o dalsze postępowanie miały jedną odpowiedź: Hospicjum Domowe, Oddział Paliatywny i leki p/bólowe. Wzięłam męża do domu. Pragnęłam mieć go dla siebie przez chwile, które jeszcze nam zostały. W domu ponownie wróciłam do podawania kwasu alfaliponowego (ALA). Tym razem codziennie. Nie wiedziałam czy to dobrze, ale widziałam jak
Boguś powoli wraca do sił. Kwas ALA z dnia na dzień stawiał go dosłownie na nogi. Powoli wracał apetyt, zjadał coraz większe porcje. Szukałam kontaktu do kogoś, kto powie mi w jakich dawkach podawać ALA i z jakimi innymi preparatami będzie przynosił dobre efekty. I udało się. Skontaktowałam się z Dr Burt Berkson, mieszkającym w USA. On doradził mi Dr Francisco Calvo Riera z Hiszpanii. Jest to „uczeń Doktora” i stosuje jego metody leczenia kwasem . Hiszpania jest bliżej Polski niż USA, a mój mąż nie czuł się najlepiej. I zatruwała go bilirubina (18 mg/dl). Dla pielęgniarki taka wartość bilirubiny mówi bardzo wiele. Byłam przerażona i zrozpaczona. Starałam się trzymać fason, by mój mąż nie widział łez na policzku. Wiedziałam, że wszystko może się wydarzyć. Zrobiłaś już wszystko, albo i tak zrobiłaś więcej niż inni.
Bardzo obawiałam się podróży do Hiszpanii i lotu samolotem. Nie wiedziałam jak moje szczęście to zniesie i czy nie jest to ponad jego siły. Ale udało się. Podróż była ciężka, Boguś bardzo zmęczony ale w końcu dotarliśmy do Leone.
Dr Francisco to bardzo ciepły i oddany człowiek. Lekarz, który poświęcił nam bardzo dużo czasu. Długo z nami rozmawiał, wypytywał o wszystkie szczegóły choroby mojego męża, analizował badania, które wcześniej polecił mi wykonać w Polsce. Tłumaczył dokładnie co chciałby zaproponować w leczeniu i dlaczego. Dał nadzieje. I jako jedyny nie powiedział „zrobiłaś już wszystko”. Powiedział za to: Bogusław jest ciężko chory, stan jest krytyczny, leczenie będzie długie i trudne. Na słowa długie uśmiechnęłam się. Powiedziałam „To dobrze, że długie to oznacza, że będzie długo żył. Dr wykonał ozonoterapię i wlewy z ALA oraz witaminowe. Udzielił porad dietetycznych i zwrócił uwagę co jest istotne w leczeniu. Dał dużo nadziei i pokazał z jak czerpać siły. Pochwalił mnie jako zawodowca. Powiedział, że to bardzo dobrze, że podawałam ALA. Udzielił mnóstwo cennych porad. Doktor okazał się być dobrym człowiekiem, miał dla nas czas nawet w niedziele. Pomagał w każdej sytuacji.
Spędziliśmy tam 9 dni leczenia. Leczenie odbywało się ambulatoryjnie. Co dzień rano zjawialiśmy się w gabinecie, gdzie wykonywane były zabiegi. Po terapii wróciliśmy do Polski z nowymi siłami.
W Hiszpanii byliśmy od 14-24 stycznia 2020r. Dzisiaj, kiedy piszę jest 12.02.2020r. Boguś czuje się dobrze. Apetyt dopisuje, przybrał na wadze, nie wymiotuje i nie czuje bólu. Czerpie radość z życia a bilirubina powoli spada. Teraz jest w granicach (10mg/dl).
W domu nadal stosuje wlewy z witaminy C i kwasu ALA. Bo tak zalecił Doktor. Do Hiszpanii polecimy jeszcze w maju. Mąż przez cały okres leczenia jeszcze nie czuł się tak dobrze. Boje się zapeszyć, jeszcze cieszę się bardzo ostrożnie. Ale wiem, że cokolwiek się wydarzy to przynajmniej jakość życia, komfort życia jest nieporównywalnie lepszy. Mąż cieszy się posiłkiem, czuje smak potraw, wychodzimy razem na spacer, basen, załatwia sprawy urzędowe, po prostu żyje. Dlatego dzisiaj pragnę podzielić się nadzieją na lepsze jutro.
Mój Boguś jest pod stałą opieką onkologa z Hospicjum Domowego. Po powrocie z Hiszpanii pani doktor odwiedziła nas kilka razy. Rozmawialiśmy o leczeniu w Hiszpanii. Widziała męża przed wyjazdem i po powrocie, zauważyła dużą zmianę na lepsze. Jest naprawdę lepiej, dużo lepiej niż było. Pogratulowała mężowi, że ma taką żonę i że z taką dociekliwością i wytrwałością o niego walczę.
Kilka dni temu Boguś był na komisji lekarskiej. I tu też pani doktor była zachwycona jego stanem w tak ciężkiej chorobie. Rozpoznanie , które wyczytała z dokumentów mówiło, że stan pacjenta powinien być znacznie gorszy. Była ciekawa co sprawia, że mąż jest w takiej kondycji.
CZY RAK TRZUSTKI DA SIĘ LECZYĆ ?
Myślę , że trzeba mieć nadzieję . Cieszyć się każdym dobrym dniem. Dbać o dobre zdrowe jedzenie, przygotowane w domu. Wierzyć, że jest jeszcze wiele dobrych dni bo jeszcze jest dla nas coś do zrobienia. Nic nie dzieje się bez przyczyny. My spotkaliśmy na naszej drodze bardzo wiele życzliwych ludzi, którzy chcieli nam pomóc i nadal pomagają. W zamian za to ja pomogę innym. Dzielę się naszymi doświadczeniami, zapraszam do kontaktu ze mną lub z mężem. chętnie porozmawiamy.
CZY RAK TRZUSTKI DA SIĘ LECZYĆ ?
Myślę , że trzeba mieć nadzieję . Cieszyć się każdym dobrym dniem. Dbać o dobre zdrowe jedzenie, przygotowane w domu. Wierzyć, że jest jeszcze wiele dobrych dni bo jeszcze jest dla nas coś do zrobienia. Nic nie dzieje się bez przyczyny. My spotkaliśmy na naszej drodze bardzo wiele życzliwych ludzi, którzy chcieli nam pomóc i nadal pomagają. W zamian za to ja pomogę innym. Dzielę się naszymi doświadczeniami, zapraszam do kontaktu ze mną lub z mężem. chętnie porozmawiamy.