Mąż bierze kolejne porcje chemioterapii. Z każdą dawką słabnie, próbuje zrozumieć o co chodzi z tym leczeniem. Bo niby jest, ale człowiek traci siły, szybko się męczy, nie ma apetytu, nie chodzi na basen, spacery są krótkie….. itp. Radzimy sobie jak możemy.
Pytamy co dalej, kiedy koniec chemioterapii, kiedy przerwa albo zmiana leczenia. Słyszymy do końca… Do końca czego?! Co znaczy „Do końca? Jakiego końca?”
Mąż trzyma się dzielnie, ale chciałby usłyszeć jakiś plan działania, chciałby złapać oddech, zregenerować siły, by ruszyć do ataku.
Gdy pytam o inne metody leczenia - słyszę nie ma…
Szukam sama, dopytuję kogo się da. Dowiaduję się o klinice w Magdeburgu. Stosują tam rożne nowatorskie metody: Brachyterapia, SIRT, itp.
Pytam lekarza prowadzącego - twierdzi, że w przypadku nowotworu wątroby nie stosuje się takiego leczenia.
Nie rozumiem,
Wysłałam nagraną płytkę z MRI drogą elektroniczną do Magdeburga, do konsultacji przez Profesora. I jest propozycja leczenia. Zgadzamy się. Leczenie jest prywatne, ale w Polsce nie ma takiej możliwości. Dlaczego?
Jeżeli ktoś jest zainteresowany konsultacją w klinice w Magdeburgu to może się ze mną skontaktować. Chętnie pomogę, powiem gdzie napisać, co przygotować. My czekamy…
W dalszej części opiszę co nas spotkało w Magdeburgu i jakie są efekty leczenia.
Nasza walka trwa już siedem miesięcy, międzyczasie założyliśmy mężowi port naczyniowy do podawania chemioterapii. To była słuszna decyzja. Chemia bardzo niszczy naczynia krwionośne. Porty naczyniowe ułatwiają podanie leku. Chory może wygodnie się ułożyć i nie ma obawy, że coś sobie wyrwie. Albo, że naczynia są tak słabe i obkurczone, że nie można się wkłuć, żeby kontynuować leczenie.
Teraz tak wyglądamy.
Wcześniej pisałam, że mój brat też ma nowotwór trzustki, on jest na początku drogi. My już wiemy jak to jest. Padasz na kolana, krzyczysz, potem nerwowo się miotasz, szukasz ratunku, właściwej drogi leczenia. Nigdy nie będzie pewności czy to co wybierzesz to jest to właściwe. Powoli wszystko układasz, zbierasz się podnosisz z kolan, bo trzeba iść dalej.
Cześć Bogusia,
OdpowiedzUsuńWiem jak się czujesz i co przeżywasz....
jestem dokładnie w takiej samej sytuacji, powoli brakuje mi sił, czuję że walczę z wiatrakami... Mój mąż chory, tzn. zdiagnozowany w styczniu a chory wcześniej z pewnością tylko lekarz tak go diagnozował... że potrwało do stycznia.
W obecnej chwili mąż coraz słabszy, czuję że mi gaśnie z dnia na dzień:) Mój Piotruś to też młody człowiek - 48 lat,
życzę Wam dużo sił
Pozdrawiam
Agnieszka
Witaj Agnieszko,
OdpowiedzUsuńDziękuję za cieple słowa. Od chwili kiedy dowiedzieliśmy się o chorobie minęło 7 miesięcy. teraz jedziemy do kliniki w Magdeburgu i w kolejnych postach opisze jak to wygląda i co nam to przyniosło.
Gdybyś jednak chciała porozmawiać to proszę jestem do dyspozycji 510125906. może wymienimy się doświadczeniami i pomysłami.
Dziękuję bardzo za ten post. Mama ma raka trzustki z przerzutami do wątroby jest dopiero po pierwszej chemii, niestety leczenie paliatywne. Nie mogę się z tym pogodzić. Mama jest pielęgniarką zauważyła u siebie objawy raka w szpitalu na Banacha gdzie była wykonywana operacja zespolenia nie pobrano próbki do badania. Lekarze wręcz kłócił się z mamą gdzie pani ma raka, tutaj nic nie ma. Dopiero półroku po operacji w Rzeszowie w końcu potwierdzono rak, kiedy było już za późno....
OdpowiedzUsuń